Oaza Modlitwy: Wspólnota: ja dla was, wy dla mnie, my dla Chrystusa
konferencja ks. Darka Szyszki
Chcemy dziś mówić o wspólnocie, odkrywać, że jesteśmy powołani przez Boga do tego, aby żyć we wspólnocie. Myślę, że pierwszą i najważniejszą rzeczą jest uświadomić sobie, że człowiek nie został stworzony dla siebie, ale do przeżywania jedności z innymi, na podobieństwo Boga.Tak się składa, że jutro będziemy świętować Uroczystość Trójcy Świętej. Dlaczego jest to tak wyjątkowy dzień? Bo doświadczamy, że Bóg jest Wspólnotą, że Bóg nie jest jakimś egoistą, który stworzył człowieka tylko po to, aby nie być sam. Nie, Bóg żyje we wspaniałej wspólnocie ze swoim Synem i Duchem Świętym.
Bardzo pięknie Trójcę Świętą symbolizuje ta słynna ikona Rublowa, który inspirację czerpał z tego wydarzenia, kiedy Abraham siedział pod dębami Mamre w najgorętszej porze dnia i nagle zobaczył trzech wędrowców. Znajdował się w trudnej sytuacji, odczuwał wewnętrzną gorycz i znurzenie, czego są symbolem dęby Mamre, pod którymi siedział zrezygnowany. Nagle odkrywa, że tymi trzema wędrowcami, których widzi, jest sam Bóg. Zaczyna wołać: Panie, nie omijaj mnie proszę! Wejdź do mojego namiotu i pozwól, że obmyję Ci nogi… Piękna jest ta ikona, bo pokazuje, że te trzy Osoby gromadzą się wokół jednego stołu, a na środku tego stołu znajduje się kielich, a w tym kielichu, jak się dobrze przypatrzymy, leży baranek. Jest to znak, że tą Wspólnotę łączy nieskończona Miłość. Mało tego, spostrzegamy, że przy tym stole jest wolne miejsce. Miejsce przeznaczone dla człowieka. Bóg zaprasza człowieka, aby żył życiem wspólnotowym, aby żył życiem Trójcy Świętej.
Bardzo piękne jest to zdanie z księgi Rodzaju, kiedy Pan Bóg mówi tak: Nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc. To sformułowanie hebrajskie oznacza, że Adam potrzebuje uzewnętrznić się, potrzebuje się wypowiedzieć, znaleźć takie stworzenie, taką osobę, które nie tylko będzie go kochać, ale które także będzie mogło być kochane przez niego. Dalej w księdze Rodzaju spotykamy wspaniały obraz jedności dwóch osób: i opuści mężczyzna swą matkę i połączy się z niewiastą tak silnie, że będą jednym ciałem. Można powiedzieć, że relacja mężczyzny i kobiety pokazuje jedność, która po pierwsze zakłada wielość i różnorodność wspólnoty, którą tworzą. Równocześnie pokazuje, że jest między nimi możliwość porozumiewania się, stałego tworzenia, odkrywania i dochodzenia do wspólnoty. Wyrazem tej jedności i komunii (z gr. komunia / koinonia – wspólnota) jest nagość pierwszych Rodziców. W księdze Rodzaju czytamy, że mężczyzna i kobieta będąc nadzy nie odczuwali wobec siebie wstydu. Ta nagość tutaj symbolizuje to, że oni mogą i chcą dawać siebie jedno drugiemu bez zastrzeżeń, na miarę zamysłu Boga – tzn. w sposób nieograniczony i bezwarunkowy, pozostając równocześnie w jedności ze swoim Stwórcą. Ale pojawił się Demon, kusiciel, ten, który powiedział: nie chcę służyć, nie będę służył człowiekowi, wypowiadając posłuszeństwo Bogu. On namówił ludzi, aby odeszli od tego wspólnotowego sposobu życia, nakłaniając ich do grzechu. Czym jest grzech? Można powiedzieć, że jest on próbą życia na własną rękę, próbą bycia dla siebie. Pamiętacie ten znakomity dialog Pana Boga z człowiekiem, kiedy Adam ukrywający się przed Nim usiłuje odpowiadać na pytania Boga. Bóg pyta Adama: kto ci się kazał przede Mną chować? Kto zasiał tą wątpliwość w twoim sercu? I właśnie w tym momencie ukazuje się to bolesne pęknięcie wspólnoty, bo Adam odpowiada: to kobieta! Ta niewiasta, którą mi dałeś, podała mi owoc i spożyłem go. W jego sercu zrodziła się po raz pierwszy nienawiść. Nienawiść do drugiego człowieka. Rozpad pierwotnej wspólnoty.
Rzeczywiście możemy twierdzić, że nie jesteśmy w stanie tworzyć wspólnoty, nie jesteśmy w stanie żyć w takiej jedności, jakiej zapragnął dla nas Bóg. Jak wiecie w historii było wiele grup, które próbowały tworzyć jedność, wyznawano wspólne idee, posiadano wspólne cele, postanowienia i dążenia, ale zawsze okazywało się, że część osób rezygnowało z tych wypracowanych we wspólnocie reguł, odcinało się od reszty uznając że zasady, którymi się oni kierują są głupie, prymitywne i złe, nieodpowiednie. Człowiek odkrywa bowiem swoją niemożliwość życie we wspólnocie. Bo co zakłada życie we wspólnocie? Po pierwsze to, że ja spotykam się z drugim człowiekiem, który jest zupełnie różny ode mnie, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim swoim wnętrzem: sposobem postrzegania świata, przekonaniami jakimi się kieruje, doświadczeniami życiowymi itd. To wszystko może stać się dla nas ogromną barierą, która uniemożliwia nam zostanie we wspólnocie.
Dzisiaj się mówi o takiej wielkiej pokusie, która się nazywa „wspólnotą psychiczną” albo „wspólnotą roszczeniową”, która polega na tym, że ja będąc we wspólnocie panuję nad wszystkimi. A więc decyduję jak inni mają się w tej wspólnocie zachować, jak mają postępować, jak mają mnie postrzegać i traktować, co mają konkretnie robić, a czego absolutnie nie powinni czynić. Ci współbracia, z którymi jestem we wspólnocie mają mnie doceniać, mają powodować to, że ja będę się czuł potrzebny i niezbędny. Kiedy jestem wesoły mają się ze mną cieszyć, kiedy smutny, mają się ze mną smucić, kiedy mówię mają się we mnie zasłuchać… Poza tym co ta wspólnota ma czynić? Ma mi pomagać! Ma to być MOJA oaza, do której przychodzę się umocnić, zaczerpnąć a potem wracam do siebie. Ja wiem, jak ci moi współbracia powinni się zachowywać, a spostrzegam i widzę, że są inni niż chcę. Denerwują mnie! Nie zgadzam się z ich sposobem mówienia, przeżywania, śpiewania, modlenia, denerwuje mnie, że nie robią tego, co ja wiem, że jest jedynie słuszne. Denerwują mnie ich głosy, denerwują mnie ich gesty i mam ich dość. Odczuwam pokusę zostawienia ich, odejścia! …
Co to wszystko znaczy? Dlaczego są ludzie, którzy odchodzą ze wspólnoty? Dlaczego tak się dzieje, że po czterech latach bycia we wspólnocie stwierdzamy nagle, że te cztery lata były bez sensu, że to nie jest boża wspólnota i że nie ma tu dla mnie miejsca, bo nie otrzymałem tu tego, czego oczekuję? Niektórzy ludzi są zgorzkniali, mówią: gromadzimy się na spotkaniach, modlimy się razem, formujemy i co? I nie potrafimy się kochać? Wiele osób stawia wspólnocie taki zarzuty. Dla nich kochać się we wspólnocie oznacza, że wspólnota musi mnie kochać takiego jakim jestem, a ja mam prawo tego od nich żądać. Istnieje pokusa takiego myślenia.
Otóż najważniejsze, co musimy sobie uświadomić to to, że człowiek nie ma szukać ratunku w sobie samym, nie ma szukać ratunku w drugim człowieku, we wspólnocie, ale WYŁĄCZNIE W JEZUSIE CHRUSTUSIE! Pamiętacie takie bardzo mocne słowo z Pisma św., które mówi, że przeklęty, kto opiera się na człowieku. Dlaczego przeklęty? Ponieważ odkryje, że drugi człowiek nie jest w stanie go zrozumieć. Że będzie kiedyś taki moment, że nawet ta osoba, która mnie najbardziej kocha, zwraca na mnie najbardziej uwagę, nie pojmie czego ja chcę i czego ja pragnę. Chrześcijanin przychodzi do chrześcijanina TYLKO PRZEZ JEZUSA CHRYSTUSA. Święty Paweł mówi, że tylko Jezus jest naszym pokojem, że między człowiekiem a człowiekiem istnieje tylko niepokój. I tego dotykamy. Wystarczy, że pojedziecie na weekend do domu, do tych, których najbardziej kochacie. Ile jest miedzy nami zazdrości, braku przebaczenia, wzajemnych żalów i nieporozumień! Bez Chrystusa nie ma pokoju, braterska miłość jest tylko w Nim i przez Niego…
Ważne jest też, abyśmy uświadomili sobie, zobaczyli, że to co możemy zrobić, to zgodzić się, że życie we wspólnocie również ma pewne swoje etapy. Pamiętajmy, że w każdej wspólnocie, czy to kapłańskiej, czy zakonnej, monastycznej, parafialnej, czy takiej jak nasza, które gromadzą się wspólnie w imię Pana, po tym etapie pierwszym, pierwszych momentach naszego bycia we wspólnocie, które nazywają się miesiącem próby, kiedy wszyscy się kochamy i doświadczamy niesamowitej jedności, nagle przychodzą momenty, kiedy odkrywamy, że ktoś lub coś mnie tutaj niepokoi, denerwuje, przeszkadza. Można zaobserwować, że w dosłownie każdej wspólnocie jest jedna siostra lub jeden brat, który spełnia funkcje „lekarza”. To znaczy pokazuje mi jak mocno muszę się chwycić Chrystusa, aby tą osobę kochać! Bardzo pięknie mówił o tym pewien mnich. Wskazał na to, że te osoby, ci nasi współbracia, którzy nas denerwują, którzy zdaje się, że są naszymi przeszkodami, że są naszym krzyżem, tymi, których chcielibyśmy unikać do końca życia, których zaczynamy nawet nienawidzić, że te osoby są naszymi najlepszymi lekarzami. Bo odkrywają jakie jest nasze serce. Bo uświadamiają nam ile jest w nim nienawiści, brudu, braku przebaczenia i jak niewiele jest w nim miejsca na miłość. Dla Chrystusa.
Pamiętam, że kiedy przeżywałem czas swojego seminarium, przez długi czas największą radością dla mnie moment, kiedy mogłem iść do swojego pokoju, mogłem siąść samotnie, otwierać Pismo i studiować. Super, po prostu raj na ziemi! Problem zaczynał się kiedy wychodziłem z tego pokoju. Kiedy spotykałem moich współbraci. Jak bardzo raziły mnie ich niedoskonałości! Jak bardzo gorszyły mnie pewne ich zachowania, jak denerwowało mnie w nich to, co (uwaga!) gdzieś głęboko drażniło mnie we mnie samym! To jest trochę tak, jak mawiali mnisi: skąpiec będzie widział wokół siebie samo skąpstwo, ktoś kto boryka się z myślami nieczystymi, będzie widział wokół siebie samych cudzołożników i bezbożników, ktoś kto kogoś zranił będzie się wiecznie bał, że ktoś go skrzywdzi. Jest w nas coś takiego, że najbardziej nienawidzimy w innych tego, co tkwi głęboko w nas samych. Przypatrzcie się niektórym naszym postanowieniom. Jak często mówimy: nigdy nie będę taki jak mój ojciec lub matka, dla swoich dzieci będę zupełnie inny! A po trzydziestu latach stajemy się identyczną kopią swojego taty…ja obiecałem sobie, że nie będę tłumaczył nigdy tak, jak mój ojciec. Robił to zawsze gwałtownie. A w seminarium zaobserwowałem, że jak się z kimś kłóciłem, jestem identyczny w mojej zaciętości i zatwardziałości w stosunku do niektórych współbraci. Na pewno nie jest tak, że jeżeli czegoś takiego doświadczamy, czegoś takiego dotykamy we wspólnocie (niedoskonałości naszej własnej i naszych współbraci) to oznacza to, że ta wspólnota nie jest wspólnotą bożą. Musimy pamiętać, nieustannie sobie o tym przypominać, że Demon jest tym, który chce nas wyrzucić ze wspólnoty i robi wszystko, żeby to uczynić.
Wspólnotę możemy porównać do karawany, która idzie przez pustynię. Dobrze wiemy, że aby karawana doszła do miejsca, które jest jej przeznaczone, musi trzymać się razem. Musi mieć przewodnika. Jeżeli karawana idzie RAZEM, to ci wszyscy, którzy krążą wokół niej, czyhają na jej błędy, chcą jej rozpadu, aby ją ograbić, nie mają żadnych szans. Jeżeli jednak ktoś stwierdzi, że przewodnik się nie zna, że karawana idzie za wolno i jest jak niektórzy mówią zbyt kulawa atmosfera w tej karawanie, i odłączy się od niej, to znaczy, że on już nie dojdzie. Nie dojdzie do miejsca przeznaczenia, bo porzucając braci, sam wydaje się na zgubę. Demon atakuje zawsze dwie rzeczy. Tego, który prowadzi nas do Boga i atakuje to miejsce, które Pan Bóg przeznaczył do naszego nawrócenia. Chce rozpadu karawany. Chce rozproszyć Kościół. A więc będzie atakował z nienawiścią i wściekłością tego, który chce dla nas przygotować liturgię i Słowo Boże, sprawi, że zabraknie mu sił, ochoty, wiary w to, że warto. Będzie atakował tych, którzy mają nam mówić o Bogu, głosić Jego naukę, tych, którzy mają nas prowadzić w drodze ku Chrystusowi.
Czy modlisz się za te osoby, przez które Pan przychodzi do ciebie? Pamiętam, jak u mnie w seminarium Zły atakował naszego rektora, który codziennie rano otwierał Słowo i starał się je komentować. To była naprawdę wczesna pora dnia, więc sami rozumiecie jak człowiek ledwo stał na nogach a tu musiał słuchać rektora Nie chciało się już wysłuchiwać tego jak ważna jest nauka, pilność, sumienność itd. A więc podczas tych spotkań Szatan różne rzeczy czynił, abyśmy nie słuchali tego, który miał nas, kleryków, prowadzić. Drażnił mnie jego głos, jakieś zewnętrzne rozproszenia, i oczywiście ciągle podejrzewałem, że mówi coś przeciwko mnie, że się na mnie uwziął, że chce mi dokopać. Po drugie Szatan atakował to miejsce, które Bóg przygotował do naszego nawrócenia. Pojawiały się myśli, że ta wspólnota to jakaś jest nieudana, że inne wspólnoty to jakoś tak raźniej idą, widać że się ludzie nawracają, a tutaj to towarzystwo jakieś takie rozlazłe i gdzie indziej to na pewno jest lepiej, a tu to wszystko jest do niczego.
Przepraszam, ale będę mówił o swoim podwórku 🙂 jak z księżmi rozmawiamy o swoich parafiach, w których pracujemy, to jak mówię im: św. Anna, to mówią: WOW, ty to masz świetnie, bo u mnie to się nic nie dzieje, proboszcz to zrzęda a ostatnim największym wydarzeniem było wystawienie Najświętszego Sakramentu, słuchaj tu się nic nie dzieje! Itd. Jakby nikt nie ceni tej wspólnoty, w której jest. A Pan Bóg przewidział właśnie tą wspólnotę dla naszego nawrócenia i tych ludzi dla naszego wzrostu! Wiemy dobrze o tym, że nasze nawrócenie zaczyna się od nas samych. A życie wspólnotowe uwalnia to, co jest w nas ukrytego. Wychodzą na jaw nasze kompleksy, jak bardzo się z nimi kryjemy. Wychodzi to, że mamy we wspólnocie ideał z którym się porównujemy itd. Co jeszcze wspólnota nam pokazuje? Otóż bardzo szybko ujawnia w nas to, że chcemy z innymi współzawodniczyć, szukamy sposobów, aby na tle wspólnoty się wybić, nie wystarcza nam to, że jesteśmy razem. My chcemy być bardziej. Są na to różne sposoby, często ich efektem jest to, że upokarzamy innych, swoimi słowami i czynami ranimy ich mniej lub bardziej świadomie.
I teraz, co uczynić aby wspólnota nie była grupą ludzi, która jest ze sobą po to, by ze sobą nawzajem rywalizować? Co jest potrzebne, aby wspólnota była wspólnotą? Na pewno fundamentem dla wspólnoty jest modlitwa, jeżeli są takie spotkania, gdzie nie ma Chrystusa, nie ma wspólnej modlitwy a wszystko jest tylko teoretycznym rozważaniem, ta wspólnota się sypie, gasi ducha, traci go. Staje się towarzystwem wzajemnej adoracji, gdzie nie ma miejsca dla Boga, ale tylko na to, aby być ze sobą, prawić sobie komplementy i stwarzać pozory idealnego środowiska. W prawdziwej wspólnocie jest miejsce na cierpienie, jest miejsce na krzyż. To wszystko co się wewnątrz wspólnoty dzieje, te radości i trudy, wzajemne relacje i wspólne dążenia, a także problemy jakie się pojawiają, trzeba oddawać Chrystusowi, składać to wszystko pod Jego krzyżem, na którym On zwyciężył. Nie możemy więc tworzyć sztucznej atmosfery samozadowolenia, nie! Najważniejsza jest relacja z Chrystusem. Bez Niego każda wspólnota umiera.
Byłem bardzo zdumiony gdy odwiedziłem wraz z moimi współbraćmi z seminarium pewien męski klasztor kontemplacyjny w Polsce. Gdy rozmawialiśmy z przełożonym tego klasztoru i pokazaliśmy mu plan naszych rekolekcji, które mieliśmy tam odbyć, mówiliśmy o zasadach jakie u nas są, o poście, porach na posiłki itd. Pierwszego dnia, podczas wspólnego z mnichami posiłku, usłyszałem jak przeor klasztoru wstaje i ogłasza, że pewnych 3 braci od tej chwili nie należy wpuszczać do refektarza. Zadał im bardzo ścisły post. Zauważyłem jak mnisi szemrali między sobą, jak oburzali się decyzją przeora. Nie mówię tego aby kogokolwiek oceniać, tylko postrzegam tą sytuację jako pewne cierpienia, pewien poważny krzyż tej wspólnoty zakonnej. Oni nie rozumieli, że post może być również modlitwą, szemrali przeciwko decyzji swojego przewodnika, coś przedziwnego! Nigdy dotąd nie widziałem aż takiej sytuacji, że ludzi, którzy tworzą jedną wspólnotę, byli tak bardzo oddzielni, byli raczej skupiskiem różnych indywidualności niż naprawdę wspólnotą.
Dlatego pamiętajmy, że tworzyć wspólnotę znaczy przede wszystkim razem TRWAĆ, obojętnie w jakim stanie dziś się znajduję, czy trudno mi jest się modlić, mimo że może dziś jestem zniszczony, upokorzony i widzę, że inni mnie nie rozumieją, że z nich modlitwa wylewa się z niesłychaną łatwością, choćby nie wiem jak mi było ciężko, to ja przychodzę do wspólnoty, bo chcę z nimi trwać, silić się ich siłą, którą razem czerpiemy od Chrystusa. Bo ta wspólnota się za mnie modli najbardziej wtedy, kiedy ja sam nie mogę, bo wtedy najbardziej czuję, jak ona mnie niesie…
Wielokrotnie doświadczałem w seminarium, że gdy mimo znużenia i niechęci uczestniczę we wspólnotowej modlitwie wieczornej „na siłę” doprowadzony przez współbraci do kaplicy, to pod koniec, mimo wcześniejszego zniechęcenia, czułem, jak mnie ta modlitwa poniosła, jak rozpaliła moje serce. To jest dokładnie to, co robią Anonimowi Alkoholicy, kiedy przeżywają trudny etap zniechęcenia, kiedy nie chce im się przychodzić na spotkania wspólnoty. Modląc się mówią wtedy w ten sposób: przyprowadź ciało, a rozum przyjdzie później. I o to właśnie chodzi! Jeśli mówię: „nie chce mi się!” to mam zrobić tylko jedno: po prostu przywlec się do kaplicy M.B.Loretańskiej, posadzić cztery litery 🙂 w ławce i już, a ten rozum kiedyś w końcu do mnie dotrze! Mnie to kiedyś uratowało kiedy sam byłem fizycznie oddalony od swojej wspólnoty, byłem na innej parafii i musiałem z daleka dojeżdżać. Zacząłem coraz częściej sam siebie zwalniać ze spotkań i szybko poczułem, że coś tu jest nie tak, że źle funkcjonuję, kiedy nie przychodzę do wspólnoty. To tak jak z modlitwą, bez niej wszystko kuleje i leży. Muszę mieć przecież jakąś przyczepność.
We wspólnocie bardzo ważna jest szczerość. Tylko szczerość według zasad ewangelicznych, bo wiecie, że prawdą można zabić, że prawdą można upokorzyć, że prawdą można wyrzucić kogoś ze wspólnoty. Natomiast szczerość, o której mówi Ewangelia uczy, że jeżeli masz coś przeciwko bratu, masz coś przeciwko siostrze, coś w jego lub jej zachowaniu cię niepokoi i przeszkadza, spotkaj się z nim/nią w cztery oczy i porozmawiaj o tym, ale przedtem módl się! Módl się abyś mógł mówić z miłością i aby ten siostra czy ten brat umiał cię słuchać. Zapraszaj Pana do waszej relacji! Ważne jest aby pamiętać, że nie zawsze od razu da się przeprosić i pojednać, czasem trzeba czasu… ale zawsze można się „upokorzyć” i iść do tej osoby i prosić o przebaczenie. Jak ważna jest szczerość! Jeśli jej nie ma zaczynają się we wspólnocie blokady, rozczarowania, zaczynają się tworzyć obozy, partie i partyjki, powstają podziały. Wspólnota dzieli się na zwolenników jednej osoby i zwolenników drugiej. Burzy się jedność, podstawa każdej wspólnoty. Szczerość jest rzeczą bardzo piękną, ale do szczerości się dorasta. Bez szczerości nie ma żadnej wspólnoty: ani modlitewnej, ani małżeńskiej, ani kapłańskiej. To co mi się podoba najbardziej w św.Annie to to, że kiedy Ksiądz Rektor coś do nas „ma” 🙂 to wtedy po prostu przychodzi i mówi: proszę księdza, chciałbym z księdzem porozmawiać, zapraszam! I prowadzi do pokoju… 🙂 ale jak widzicie żyję, sińców nie mam… 😉 Jeżeli ja nie rozumiem czegoś, co Ksiądz Rektor powiedział, jeżeli nie zgadzam się z nim, nie zgadza się to z moim sposobem myślenia to wiem, że mogę mówić o tym publicznie, że mogę wyrazić swoje myślenie i to, co czuję. I wtedy razem dochodzimy do jakichś wspólnych wniosków.
Trzeba więc rozmawiać! Nie możemy dusić w sobie pretensji, bo one nas zniszczą… ja pamiętam taką parafię, nie w Polsce, że proboszcz z wikarym kartkami się porozumiewali! Nie umieli ze sobą spokojnie rozmawiać! Podobnie czasem żona i mąż rozmawiają ze sobą tylko za pomocą wiadomości przyklejonych na lodówce. Ona mu pisze: wróć przed północą. On jej odpisuje: wróciłem. 🙂 Koszmar, nie daje się tego wytrzymać! Ludzie odchodzili z tej parafii, bo widzieli, że wszystko jest oszustwem, że jak ci księża celebrują razem Mszę św. to na znak pokoju obaj biegli na koniec kościoła, każdy z innej strony aby podać rękę parafianom, ale robili to tak, aby się ze sobą po drodze nie spotkać. To zabiło tą parafię. Fałsz i brak rozmowy, gdy jest obecny żal i gdy pojawiają się zranienia, zabija wspólnotę! A więc szczerość jest bardzo ważna. Tu nie chodzi o taką postawę, że oto ja postanawiam wyrzucić z siebie wszystko w rozmowie z daną osobą i z miejsca ją „niszczę”. Jeśli chcesz to zrobić w ten sposób, to nie idź i nie rozmawiaj. Musisz rozmawiać szczerze, ale spokojnie, z miłością. Mów, że nie rozumiesz danej reakcji, zachowania, słów tej osoby i że chcesz to wyjaśnić. Do wspólnoty się dorasta. We wspólnocie się wzrasta. We wspólnocie staje się w prawdzie. Jak to się dzieje? Pod wpływem Słowa Bożego.
Wiecie o tym dobrze, że miarą naszej dojrzałości są granice, które stawiamy. Prawdopodobnie w życiu każdego z was jest lub będzie ta jedna jedyna osoba, która będzie bardzo blisko, najbliżej. Później dopiero są wasze dzieci, wasi rodzice, przyjaciele i pozostałe osoby obecne w waszym życiu, pozostali ludzie. Jest taki moment we wspólnocie, że dostrzegamy, że są tu pewne osoby, z którymi możemy rozmawiać jeszcze szczerzej niż z pozostałymi. Osoby, do których mamy większe zaufanie, wobec których potrafimy się bardziej otworzyć, które lepiej nas rozumieją. Aby tak było, musi upłynąć jakiś czas. Ważne jest aby pamiętać, że wspólnota nigdy nie tworzy się i nie staje się na trzy cztery. To nie wojsko. Nie dzieje się wszystko automatycznie. Na pierwsze trzy cztery nie ma otwarcia na modlitwę charyzmatyczną, na drugie trzy cztery nie ma rozumienia Pisma św., a na trzecie trzy cztery nagle wszyscy się kochamy. Nie, to nie tak. Każdego w tej wspólnocie Pan Bóg prowadzi bardzo indywidualnie. Dlatego ważne jest mówić o tym, co przeżywamy, aby pomagać bratu, siostrze, którzy może przeżywają teraz coś, czego Pan Bóg pozwolił nam doświadczyć wcześniej. Może doświadczyliśmy jakiejś ciemności, z której Pan nas wyprowadził i nasze świadectwo mogłoby pomóc innym osobom przeżywającym czegoś podobnego. Mi bardzo pomagało, gdy moi bracia w seminarium opowiadali o swoich trudnościach i wątpliwościach. Dlaczego? Bo widziałem, że mnie samego spotyka coś podobnego. I jeżeli nie dzieliłem się tym, co we mnie jest, Demon łatwo mógł ranić mnie myślami typu: czy ja jestem normalny? Czy to, co czuję jest normalne? Czy ja nie oszalałem.
Gdy widzisz, że twoi bracia modlą się łatwiej niż ty, że mają łatwość wypowiadania spontanicznej modlitwy, a tobie to w ogóle nie wychodzi, może myślisz, że z tobą jest coś nie tak, że jesteś nienormalny? I wtedy któryś z braci, którym jest „tak łatwo” może ci powiedzieć: słuchaj, nie przejmuj się, ja jeszcze pół roku temu w ogóle nie mogłem się modlić. Nie mogłem powiedzieć Ojcze nasz, bo mnie skręcało! Ważne jest więc aby nawzajem sobie pomagać taką szczerością i dzieleniem. Ta wzajemna pomoc ma mieć przede wszystkim wymiar modlitewny. Mamy się modlić za siebie nawzajem. To jest bardzo piękne zadanie. Mam głębokie przekonanie, że modlitwa za nią pomaga mi coraz bardziej kochać wspólnotę św. Anny i że pomaga ona tym, którzy do niej należą. Jesteśmy za siebie odpowiedzialni we wspólnocie. Dlatego powinniśmy się o siebie troszczyć, zauważać jeśli z kimś dzieje się coś niedobrego, interesować się taką osobą, pytać co się stało, dlaczego tak się zachowuje, dlaczego coraz rzadziej przychodzi do wspólnoty. Na pewno w ten sposób narażamy się na odpowiedź: co cię to obchodzi, to nie twoja sprawa. Ale warto zaryzykować. Dać znak tej osobie, że jest ważny, że nie jest zapomniany. Że wspólnota pamięta.
Jesteśmy zobowiązani walczyć o siebie nawzajem, walczyć z tym, który chce naszego upadku i rozpadu wspólnoty. Pięknym przywilejem jest to, że możemy swoje trudności i cierpienia ofiarować w intencji tych z nas, którzy są złamani na duchu, którzy już się poddali. A więc nie potępiajmy i nie oceniajmy, ale módlmy się za siebie nawzajem! Życie wspólnotowe pozwala mi na to, że moi bracia są dla mnie zwierciadłem, w którym mogę się przeglądać, w którym mogę widzieć siebie, zobaczyć jak jestem obdarowany, a czasem jak jestem słaby, jaką moc ma moje słowo – może uleczyć, ale może też i zranić. Budować i burzyć. Na koniec przypomnijmy sobie to zdarzenie z Biblii, kiedy Pan pyta Kaina: czemu jest posępna twoja twarz? Gdzie jest twój brat? A on mówi: czy ja jestem stróżem swego brata? Podobnie my, często nie chcemy podjąć odpowiedzialności za drugiego człowieka, zainteresować się nim, pomóc mu odnaleźć się we wspólnocie. Mówimy: co mnie on obchodzi? Czy ja jestem jego stróżem? Często nie chcemy się w coś angażować, bo boimy się, że będzie nas to wiele kosztowało.
Po czym poznać, że dana wspólnota jest miejscem dla mnie? Bo przecież nie wszędzie musimy umieć się odnaleźć, nie każda wspólnota musi być dla mnie odpowiednia. Przede wszystkim trzeba się zastanowić co w danej wspólnocie mnie zachwyciło, co sprawiło, że skierowałem się tutaj, mając tak duży wybór. Zwróć uwagę na to dlaczego jesteś właśnie tutaj? Dlaczego w ogóle szukam wspólnoty? I wreszcie, co mi ta wspólnota daje? Co otrzymuje ode mnie? Czy ta wspólnota mnie rozwija? Dla różnych ludzi Pan Bóg przewidział różne wspólnoty. Musimy rozeznać gdzie jest nasze miejsce, co przewidział dla mnie Pan Bóg. Ale trzeba być ostrożnym. Są osoby, które „zaliczyły” już chyba wszystkie wspólnoty, mówią: byłem tu i tu i tu, a w końcu nie wybierają żadnej. Boją się zarzucić kotwicę.
Pamiętajmy jednak o tym, co podkreślał Jan Paweł II i o czym przypomina też Benedykt XVI, że Kościół jest Wspólnotą wspólnot, że tworzą go parafie, małe grupy, i że nie ma wspólnot lepszych i gorszych. Szanujmy charyzmat innych wspólnot i ruchów, nie wywyższajmy jednych ponad drugie. Kościół dostatecznie cierpi, że nie jest jednością, że chrześcijanie są podzieleni na tak wiele wyznań. Nie dokonujmy więc podziałów, nie mówmy: nasza wspólnota, nasz ruch jest najlepszy, inne są do niczego, lecz zachwyćmy się tym, że jesteśmy różnorodni w jedności Kościoła, że jest tak wiele rodzajów ruchów i wspólnot, że każdy może znaleźć takie miejsce, gdzie będzie się mógł rozwijać. Jednocześnie starajmy się jak najlepiej poznać i wypełniać charyzmat tego ruchu, tej drogi, którą wybraliśmy. Bądźmy świadomi tej drogi, tego jaka ona jest.
Co jeszcze należy powiedzieć o życiu wspólnotowym? bardzo wiele. Ale najważniejsze jest jedno: trzeba się wspólnoty trzymać, nie uciekać od niej w czasie trudności, nie obwiniać jej za swoje słabości i za to, że nie jest taka jak bym chciał. Że po kilku latach bycia w niej i formowanie się ja nie umiem jeszcze tego i tego, nie wiem tego i tamtego. To nie jest wcale znak, że pomyliłeś się w wyborze wspólnoty, że było by ci lepiej w innej. Uświadom sobie, że być może gdyby nie ta, choćby nie wiem jak niedoskonała, wspólnota, może nie byłbyś w ogóle w kościele? Wspólnota jest darem. Nie wchodzi się do niej z przypadku. Nie ma przypadków. Pan Bóg postawił nam taką wspólnotę na drodze, bo ją właśnie przewidział dla naszego nawrócenia, dla przemiany naszego serca. To Pan Bóg w swojej łaskawości sprawia, że ta wspólnota może się spotykać, że ta wspólnota może na siebie patrzeć, może razem coś tworzyć, czynić dobro, mimo że jesteśmy indywidualistami, każdy z nas zupełnie inny. Jesteśmy indywidualistami, których Pan połączył we wspólnotę…