Chciałbym się z Wami podzilić swoim doświadczeniem niesamowitego cudu, którym w
ostatnim roku akademickim obdarzył mnie – nasz Pan. Cud życia i zdrowia. To świadectwo dedykuję tym, którzy nigdy nie tracą nadziei na lepsze „jutro”. Jeśli zawierzymy swoje zdrowie, życie, codzienne problemy, sukcesy i porażki Matce Bożej, to na pewno Ona wybłaga nam u swojego Syna, wszystko to, o co ją będziemy żarliwie prosić. Dzisiaj, z perspektywy czasu, czuję wielką i wspaniałą robotę, którą zrobiła Matka Boża z sanktuarium w Corbetta ( z którą jestem związany od prawie 20 lat ) i jej święta sąsiadka z pobliskiej Magenty ( nie daleko Mediolanu ) Joanna Beretta Molla.
… 31 października 2011 roku po raz kolejny poszedłem do pediatry. Przez dłuższy czas nie dawał mi spokoju paskudny, ale zwykły kaszel. Udało mi się namówic Panią dr, żeby
zrobić prześwietlenie płuc. Nie minęło wtedy kilka godzin, jak dowiedziałem, że jest coś nie tak … Już technik na RTG zgłupiał, bo nigdy jeszcze nie widział takich płuc. Po południu
moja mama dostała telefon, żebyśmy zgłosili się jak najszybciej do szpitala na oddział
płucny w Radomiu ( skąd pochodzę ) bez żadnego skierowania. Wtedy jeszcze nie
mieliśmy najmniejszego pojęcia, co mnie, moją rodzinę i najbliższych – czeka. Do szpitala
pojechałem dzień później – 1 listopada – w święto Wszystkich Świętych. Dzisiaj z
perspektywy czasu, myślę, że to nie był przypadek, że Pan Bóg wiedział, kiedy mnie
poprosic do szpitala. 1 listopada, a nie drugiego – w święto zmarłych. Diagnoza
postawiona w szpitalu po kilku dniach badań była szokująca : 20 cm bardzo złośliwego
nowotwora w klatce piersiowej !!!! Dla wielu z nas w tym momencie zawaliłby się świat …
wielu z nas straciłoby już nadzieję na piękną przyszłośc. Miałem wtedy 22 lata i szczerze
mówiąc nie miałem „zielonego pojęcia” jak wielkie jest zagrożenie mojego życia. Nie
byłem świadomy, jak ciężki fizycznie będzie dla mnie najbliższy rok. Miałem wiele daleko
terminowych planów, mnóstwo pomysłów, a przede wszystkim marzeń. Bo ja jestem takim trochę nie poprawnym optymistą i marzycielem 🙂
Lekarze nie wiedzieli co ze mną robic. Po ludzku, jest to kompletnie nie możliwe i nie
wytłumaczalne, żeby człowiek miał w swoim organizmie aż ok. 10 tysięcy komórek
nowotworowych !!! Kiedy normą jest max 0-7 komórek !!! Lekarze w Radomiu natychmiast odesłali mnie do szpitala płucnego na ul. Płockiej na warszawskiej Woli. Tamci też zgłupieli 🙂 Bali się mnie „otwierac”. Bali się cokolwiek robic. Odesłano mnie na Ursynów, do szpitala onkologicznego, na chemioterapię. Pan Bóg postawił wtedy na mojej drodze niesamowitego lekarza. Panią dr Zajdę, która była bezwzględna w stosunku do
nowotworów 🙂 Ona jedna nie przestraszyła się wielkiego wyzwania. Od listopada 2011 do
połowy lutego 2012 dostałem strasznie ciężką i wyniszczającą chemioterapię. Z każdym
tygodniem było coraz trudniej. 2 stycznia 2012 przyjechałem do szpitala na kolejną
chemię, której mało brakowało, żebym nie dostał. Sytuacja była tragiczna. Moja Pani dr
wraz z moimi rodzicami, musiała pożyczac !!!!!! dawkę chemii od innego pacjenta, żebym to ja, mógł się leczyc !!! Żebym mógł dalej życ !!! To była niesamowita, heroiczna walka o moje życie. Jeszcze kilka razy wydarzała się podobna sytuacja, kiedy trzeba było
pożyczac od kogoś dawkę chemii. W tym miejscu chciałbym podziękowac Wam – Drodzy
moi przyjaciele i znajomi ze swanny !!! To również dzięki Waszemu wsparciu, Waszej
ogromnej modlitwie, udało się nam wspólnie pokonać nowotwora śródpiersia. Bez Waszej
pomocy na pewno nie byłbym tam, gdzie jestem teraz.
Okres chemioterapii był naprawdę ciężkim czasem cierpienia, do którego nie chciałbym
już nigdy wrócić. Wiem jednak, że to nie był przypadek. Madonna z Corbetta i św. Joanna
Beretta Molla wiedziały co robią 🙂
W połowie marca zgłosiłem się znowu do szpitala na Woli. Lekarze nie byli zadowoleni z
chemioterapii … Wierzyliśmy wszyscy, że nowotwór dużo się zmniejszy, że nie będzie
problemu ze zrobieniem operacji. A jednak … 20 – 30 % mniej komórek – to wciąż za
mało … Całe 3 tygodnie czekałem na operację. Robiono mi wiele badań. Dopiero 2
kwietnia lekarze zdecydowali się na operację. I to nie jest przypadek, że właśnie tego dnia.
W rocznicę śmierci papieża Jana Pawła II. Po tej operacji, mama przypomniała mi jeszcze jedną datę. Otóż, w dniu kiedy zginął w wypadku samochodowym bp. radomski Jan Chrapek, również miałem przeprowadzaną ważną operację na nogi. Myślę, że to był
niesamowity cud życia, jakim zostałem obdarzony tego dnia przez naszego Pana i
Zbawiciela 🙂 2 kwietnia, na stole operacyjnym, lekarze znaleźli w moim organizmie jeszcze dwa małe nowotwory, które były kompletnie niewidoczne na wszystkich badaniach. W wyniku tej operacji straciłem częściowo głos ( mam zerwany nerw struny głosowej ). Ale to nie był duży problem. Dużo większy pojawił się ok 10 dni później, kiedy to zaraziłem się gronkowcem. Paskudna bakteria przyczepiła się do najsłabszej mojej części ciała, czyli lewej stopy. Dwa najdłuższe miesiące, które spędziłem na ortopedii w Radomiu, były jeszcze trudniejsze niż chemioterapia. Nie mieliśmy żadnego pomysłu jakby pozbyć się ciężkich ran na kostce …
Dopiero w czerwcu, po bardzo heroicznej walce moich rodziców, Pan Bóg postawił na
mojej drodze wspaniałego doktora od zakażeń narządów ruchu w wojskowym szpitalu na
ul. Szaserów. Było wielkie zagrożenie amputacji lewej stopy. Wycięto mi jednak tylko staw
skokowy. Ale musiałem usiąść na wózek. To była dla mnie naprawdę ciężka próba wiary,
nadziei ( na lepsze jutro ) i miłości. W tym momencie spojrzałem na świat trochę z innej
perspektywy. Dotąd nie miałem problemów chodzić po schodach. Nie istniały dla mnie
prawie żadne ograniczenia architektoniczne. Dopiero teraz zrozumiałem jak ciężko jest się poruszać ludziom, którzy patrzą na świat z perspektywy siedzącej, a nie stojącej. Dopiero teraz zacząłem szanować ich trud i codzienny wysiłek pokonywania wielu barier, nie tylko architektonicznych, ale również mentalnych. Nie było mi łatwo, ale cały czas czułem i czuję do dziś, wielkie wsparcie naprawdę wielu osób, które modlą się za mnie i za moje zdrowie.
Na początku września mój doktor z Szaserów znowu podał mi rękę 🙂 Wyleczyliśmy już
stan zapalny w lewej kostce i mogłem znowu stanąc na nogi !!! Byłem wtedy bardzo
szczęśliwy. Po 6 miesiącach znowu zacząłem chodzic. Ale największa radośc przyszła w tamtym tygodniu. Kiedy mogłem osobiście, w nowych wkładkach i butach, pójśc w
czwartek do sanktuarium Matki Bożej w Corbetta ( pod Mediolanem ) i podziękowac za
cud życia i zdrowia. Następnego dnia byłem już w szpitalnej kaplicy w Magenta u świętej
Giovanny ( Joanny ) Beretta Molla.
Jeszcze raz chciałbym Wam wszystkim podziękować za ten niesamowity rok. Za modlitwę, za pamięć, za czas kiedy mogliśmy wiele razy się spotkać w różnych szpitalach i pogadćc.
To również dzięki Wam, już za kilka dni wrócę do Warszawy, na studia, do oazy w św.
Annie.
Za to wszystko : „Chwała Panu” !!!!
Augustyn