Alleluja!
Chcę się podzielić tym, co się wydarzyło na przestrzeni kilku ostatnich tygodni.
Adwent był dla mnie bardzo ważnym czasem. Rozpoczął się pewien proces oczyszczania mnie z mojego egoizmu i pychy, a także lenistwa. Moim postanowieniem były codzienne msze Roratnie, było to ogromne wyrzeczenie, bo po pierwsze uwielbiam spać ;), a po drugie zajęcia zaczynam po południu. Nie byłam osobą lubiącą siebie, czasem nadal mam z tym problem, ale Pan Bóg postawił na mojej drodze osoby, które pomogły mi zacząć akceptować siebie. Na samym początku Adwentu odbył się OM, dla mnie bardzo ważny pod każdym względem, przede wszystkim duchowym. Pan zaczął kruszyć moje mury, przekraczać jakieś moje wewnętrzne granice. Powiązało się to z procesem wybaczania, bardzo potrzebowałam wybaczenia osobie, która mnie wielce zraniła i w pewien sposób poniżyła, przez co mój poziom samoakceptacji kompletnie spadł na samo dno. Coś zaczęło się zmieniać we mnie, w relacjach z innymi. Po prostu zaczęłam się lubić, akceptować to kim jestem i jaka jestem. Zaczął się proces uzdrawiania, który trwa do tej pory, gdzie Pan do mnie mówi, że kocha mnie całą, słabą i grzeszną, że mnie potrzebuje! Ostatnio nawet pokłóciłam się z Panem przed Najświętszym Sakramentem, żeby dał odpowiedź jak mam budować relację z innymi, bo ja sama nie umiem tego dobrze robić. Że chcę usłyszeć to tu i teraz. Na Mszy powiedział „pójdź za Mną!”, nigdy nie rozumiałam tych słów powołania, aż na kazaniu przyszło wyjaśnienie – żyć w jedności z Bogiem. Jeśli z Nim zachowam jedność, to i z innymi się uda tę jedność zachować.
„Pan moim Światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać?” – te słowa dają mi wielką nadzieję, że jestem w stanie pokonać każdą przeciwność, bo On mnie chroni.
I za to Mu chwała!