Trudno jest podróżować samotnie, szczególnie gdy jest to podróż daleka, na której czekają na Ciebie zasadzki Wroga. Gdy otaczający Cię świat kontrastuje z pragnieniem Twojego serca i wciąż zachęca Cię do porzucenia drogi, którą sobie obrałeś, przydatna okazuje się wspierająca obecność drugiego podróżnika…
O wspólnocie po prostu trzeba mówić, jak się w niej jest. Nie sposób nie pragnąć dzielić się owocami z bycia w niej z osobami, które wspólnoty nie doświadczyły. Dlatego chciałabym podzielić się z Wami moją osobistą radością z bycia we wspólnocie Ruchu Światło-Życie przy kościele akademickim św. Anny oraz tym jak ta wspólnota prowadzi mnie do celu mojej wędrówki – do Jezusa.
Potrzeba wspólnoty zrodziła się z rozpaczy. Gdy trafiłam na studia do Warszawy miałam już za sobą doświadczenie wspólnoty, od której nagle zostałam odłączona. Powiedziałam sobie wtedy, że niemożliwe jest to, żebym znalazła teraz, w tym mieście inną wspólnotę. Wyobrażałam sobie zgrany krąg osób, które się znają, wiedzą jak ze sobą funkcjonować, mają wspólny świat, wspólne żarty, wspólne zdjęcia… Do tego kręgu miałam się nagle dopasować ja. Wybrałam łatwiejsze rozwiązanie – odrzuciłam wspólnotę. Po pierwszym roku studiów pojechałam na rekolekcje, na których doświadczyłam mojej nędzy. Poczułam jak powoli stawałam się suchym i wypalonym gruntem, na którym Słowo Jezusa nie miało siły wyrastać. Poznałam wtedy drugą osobę, która miała identyczne doświadczenie. Podjęliśmy wspólną decyzję – na początku października chcemy być we wspólnocie.
Jestem w tej wspólnocie już 4 lata i są one latami nieustannego zachwytu nad życiem w niej. Nieraz myślę o przyczynach, które sprawiły, że początkowo wspólnotę odrzuciłam. W moim ludzkim myśleniu chciałam dopasować wspólnotę do siebie. Chciałam przede wszystkim we wspólnocie dobrze się czuć, zapomniałam po co jest wspólnota. Zapomniałam, że celem wspólnoty jest Jezus Chrystus. Lęk pierwszego kontaktu ze wspólnotą minął szybko. Po środowej Mszy Świętej o godzinie 18.30 przeszłam do kaplicy bł. Władysława, gdzie z wielkim skrępowaniem starałam się trwać na wspólnej modlitwie wychwalającej Pana za to, że przyprowadził na spotkanie nowe osoby (była to pierwsza modlitwa mojej wspólnoty za mnie). Następnie, nieustannie zadając sobie pytanie: co ja tu właściwie robię, wysłuchałam wspólnotowych ogłoszeń, po czym przydzielono mnie do małej grupki, z którą miałam formować się przez następny rok. W trakcie kolejnych tygodni każda środa była dla mnie walką o to, żeby jechać do św. Anny oraz by po Mszy Św. przekroczyć próg kaplicy. Z czasem zwalczyłam lęk i zauważyłam owoce.
Wspólnota jest najwspanialszym narzędziem, przez które Jezus uczy mnie miłości, cierpliwości, poświęcenia, a oducza pychy i egoizmu. Poprzez moich współbraci widzę siebie jak w zwierciadle. Mogę zobaczyć moje dobre strony i poprzez ich rozpoznanie służę wspólnocie. Widzę także moje słabości, z którymi z jej pomocą walczę. Dzielenie się codziennością życia duchowego często pomaga mi w walce z moimi trudnościami i wątpliwościami, bo okazuje się, że nie jestem w tym sama, że moi bracia i siostry często czują to samo. Gdy jest mi trudno wspiera mnie ich modlitwa, dobre słowo i zainteresowanie. Gdy oni mają problem, ja pomagam im.
Wiem, że moja obecność w tej wspólnocie nie jest przypadkiem, ale jest darem, który dał mi Jezus Chrystus, abym za jego pomocą przemieniała swoje serce. Często przychodzi do mnie myśl, że być może gdyby nie ta wspólnota nie byłabym w Kościele. Dzięki niech będą Panu za to, że mnie w do tej wspólnoty powołał, że mnie do niej przyprowadził i poprzez nią mnie kształtuje. Amen!
Justyna