Półtora roku temu, w Częstochowie, po nocy przespanej u stóp Matki, obudziłam się uzdrowiona z lęku i załamania. Był to cudowny moment w moim życiu, chyba pierwszy moment mojego rzeczywistego zwrócenia się ku Bogu – nagle On stał się kimś bliskim i tak bardzo przejętym moimi problemami, że zechciał dać mi tę moc, nawet fizycznie odczuwalną, do radzenia sobie z nimi. Moja relacja do Boga (i Maryi – bo poprzednio, jak wiele osób, „miałam problem z Maryją”) zaczęła stawać się zupełnie inna – prostsza, bardziej ufna. Pokój, jaki Pan wlał w moje serce, był dla mnie czymś zupełnie nowym – jako osoba skłonna do załamań i depresji byłam zadziwiona, ile spraw staje się prostszych z Nim, jak zaufanie Mu otwiera serce i przemienia moje życie, napełnia je pokojem i radością. Początkowy lęk, że to niedługo zniknie, że to tylko emocje, po kilku miesiącach przerodził się jednak w pewność – byłeś tam, Jezu, uzdrowiłeś mnie 🙂
Dopiero po kolejnej pielgrzymce przyszedł trudny czas. Wciąż kłopoty w domu, zdrowotne, ogólna drażliwość, wątpliwości, a potem zwalczany – ale nieumiejętnie – żal do ludzi, że zostawili mnie, kiedy bardzo potrzebowałam pomocy – nie jacyś tam dalecy znajomi, ale Ci , których zawsze uważałam za bliskich. To bardzo mnie przygniatało. Wzbudzało żal – czemu nie ma przy mnie nikogo, kto by pomógł, wsparł? Czemu ludzie przychodzą do mnie ze swoimi problemami i jeszcze mają żal, że nie pomagam im dostatecznie, a sama nie mam na kim się oprzeć? Trwało to kilka miesięcy. Nie wspominam nawet o tym, że Pan Bóg wydawał się daleki, mimo codziennego Namiotu Spotkania. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy to, co przeżyłam kiedyś w Częstochowie, i ten pokój, jaki miałam potem w sercu przez okrągły rok – czy ja tego nie zmyśliłam? Czy to na pewno Boża interwencja? Przecież nie było to żadne spektakularne uzdrowienie, nie odzyskałam nagle wzroku – rzeczy dotyczące psychiki są o tyle trudniejsze do zweryfikowania…
Zaczęłam prosić pana Boga o rekolekcje, bo odczułam wielkie pragnienie powrotu i nawrócenia. Żeby COŚ się wreszcie zmieniło – choć nie do końca wiedziałam, co, po prostu czułam, że COŚ w czym tkwię, jest do kitu, i jeśli taka miała być wola Pana Boga, to chciałam przynajmniej wiedzieć – dlaczego?
Pan Bóg – ku mojemu zaskoczeniu – nie dał się długo prosić. Najpierw grudniowy OM, który był dla mnie czasem otwarcia się na działanie Pana Boga. A kiedy już następuje to otwarcie, nie trzeba długo czekać 😉 Kolejne rekolekcje, adwentowe w św. Annie, roraty i modlitwa różańcowa niemal przez cały grudzień to kolejne dary dobrego Boga. Spotkania z ludźmi, kilka znajomości – nowych i tych starszych, odświeżonych – przez które także Jezus pokazywał mi swoje plany i sens tego, co działo się przez te kilka miesięcy. Po raz kolejny musiałam zreflektować się, że nie jestem dalekowidzem jeśli chodzi o moje życie, ale oddałam je Temu, który widzi je aż po horyzont – czemu więc buntuję się po każdym upadku i cierpieniu? Teraz tego nie rozumiem 😉 widzę też, że otrzymałam tę łaskę – szukać w każdej chwili dobra, sensu, nie buntować się, lecz starać zrozumieć.
Oprócz tego Pan daje mi wielką radość życia i pokój w sercu, jakby potwierdzając: tak, byłem przy Tobie wtedy, a nawet więcej – jestem przy Tobie zawsze! – i coraz bardziej daje mi odkrywać moje powołanie jako powołanie… do uśmiechu 😉 do dzielenia się radością z ludźmi – mi, osobie która nigdy nie potrafiła do końca czuć się szczęśliwa!
I na koniec dialog, jaki zanotowałam kiedyś po Namiocie Spotkania przed Najświętszym Sakramentem.
Ja: Jezu, ja wiem, że Ty jesteś dobry – ale mi tak czasem trudno uwierzyć w Twoją miłość… Staram się to brać na rozum, ale jak mam pojąć, że mnie kochasz i potrzebujesz? Nie, jesteś Bogiem – więc kochasz, ale nie potrzebujesz…
Jezus: Oczywiście, że Cię potrzebuję. Mam w moim sercu miejsce przeznaczone tylko dla ciebie, specjalnie dla ciebie. Gdyby ciebie nie było – kto by je wypełnił?…
Chwała Panu! 🙂
Magda