Jest za mną bardzo mocne doświadczenie oddalenia się od Pana Boga. Odniosę sytuację do zeszłego roku akademickiego, zarazem formacyjnego. Byłam w związku z chłopakiem, po ludzku bardzo dobry człowiekiem. Imponował mi swoją uczynnością i gotowością pomocy. Zawsze mogłam na niego liczyć. Czułam się przez niego kochana. Chcę wam jednak powiedzieć, że nie warto budować swojego życia na relacjach w których nie ma Miłości Bożej, czyli spełniającej też tego, co Pan Bóg nam przykazał, bo wtedy zaczyna wkradać się w to szatan.
Nadszedł moment wyboru – kto będzie na pierwszym miejscu w moim życiu, czy on, czy Jezus. Na obu mi niezwykle zależało, ale wchodząc w grzech ciężki nieczystości sama siebie okłamywałam, że przecież robię to z miłości. Z jego strony padał argument „skoro tak bardzo się kochamy, to czemu i w ten sposób tej miłości nie moglibyśmy sobie okazywać”. Tylko, że sumienie nie dawało mi spokoju. W pewnym momencie już sama nie wiedziałam co jest dobre, a co jest złe. Nie dałam rady przychodzić na środowe spotkania. Samo przyjście na Mszę było dla mnie męczarnią. Siadałam z tyłu Kościoła, żeby nie musieć patrzeć na Jezusa będącego w postaci chleba. Miałam świadomość, że ratować mnie może jedynie spowiedź. Tak też było. Z ogromnym trudem do niej przystępowałam. Zawsze myślałam, że będzie dobrze, że jakoś to się jeszcze ułoży. Pamiętam, że najbardziej mnie bolało jak uświadomiłam sobie, że jest to spowiedź świętokradzka. Nie było zadośćuczynienia Panu Bogu i poprawy, grzech znowu się powtarzał. Ogromną siłę dawały mi rozmowy z bliskimi mi osobami we wspólnocie. Otwierały mi one coraz szerzej oczy na sytuację. Niesamowitym okazał się czas jednego z OMów, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mogę od tej sytuacji uciekać. OM był o Nadziei. Niesamowite były słowa mówiące o tym, że najpierw jest ucisk, jakaś trudność. Kiedy zaś z Panem Bogiem stajemy w obliczu tej trudnej sprawy, to rodzi się w nas wytrwałość, która staje się cnotą, a ta cnota to Nadzieja. Nadzieja ma pochodzić od Boga więc musi dotyczyć dobra.
Wtedy zawierzyłam Panu Bogu tą sytuację pomimo ogromnego bólu i cierpienia, które niosła za sobą ta decyzja. Wierzyłam w to, że Pan Bóg wie, co robi. Pojechałam na rekolekcje I st. ONŻ jako animatorka. Zupełnie rozbita. Okazało się, że był to niesamowity czas doświadczania dobroci Boga. Zaczynał mnie ogarniać spokój, ponownie przyjęłam Pana Jezusa jako Pana i Zbawiciela mojego życia. Wróciłam i już na spokojnie oboje mogliśmy sobie powiedzieć, że najlepsze dla nas będzie rozstanie, żeby ocalić to, co jeszcze pomiędzy nami zostało – czyli przyjaźń i wzajemne zaufanie. Wiedzieliśmy, że inaczej tylko byśmy siebie ranili. Jak to on pięknie powiedział „czasami oznaką miłości jest rozstanie, bo jak można ranić osobę na której tak komuś zależy”. Pan Bóg niesamowicie mnie przeprowadza przez tą sytuację. Ostatnio bardzo mocno leczy moją ranę – sama sobie nie mogłam wybaczyć grzechów, które popełniłam pomimo tego, ze miałam świadomość, że Jezus mi je wybaczył podczas szczerej spowiedzi. Teraz, po pół roku od rozstania, czuję Miłość Jezusa do mnie, po prostu ją czuję i teraz czuję w sercu, że mi wybaczył. Takie rany bardzo długo się leczą, ale chwała JEZUSOWI, że On nas z tego wyprowadza!
Monika